Lot przelecial bez wiekszych problemow, jedynie co, to musialem ciagle przelykac sline bo mi sie uszy zatykaly. W samolocie rozmawialem z Ania ktora leciala z inna Ania i pilotem do Indii na miesiac. Po wyladowaniu krotka wymiana zdan z Japonczykami ktorych widzialem przy odprawie. Potem w strefie tranzytowej sie pokrzatalem bez sensu, bo moglem w sumie tylko czekac :). Przechodzili obok mnie zapoznani Japonczycy to jeden sie zatrzymal zeby pogadac. Mas jest informatykiem w Cannonie w Tokio i w polsce byl dwa dni zwiedzic Warszawe i Krakow :) wymienilismy sie adresami email i pomyslalem ze podroz zapowiada sie dobrze. Potem tylko siedzialem na dupie i marzlem patrzac na tajemniczych ruskow, w tajemniczej strefie tranzytowej gdzie sufit byl zrobiony z rur mosiadzowych (tak sadze).
Po tym jak wyswietlil sie napis "Bangkok" odrazu poszedlem na odprawe, tym razem autobusem prze ok 2-3 st Celsiusza. Autobusy maja prawie jak Warszawski ZTM. W samolocie poznalem Witje z zona Ania i dzieckiem Platonem :D Co to sobie podrozuja na zmiane do Indii i Tajlandii - fajna sprawa :) Potem zagadalem do Anji bo widzialem ze jakas taka travelerka, okazalo sie ze planuje podroz na okolo pol roku po Tajlandii, Wietanmie, Kambodzy i Laosie - sweet :D.
No i znowu uszy mi sie zatykaly. A co do zarcia bylo calkiem spoko i obsluga mila byla :D Czasem odzywali sie do mnie po rosyjsku czasem po angielsku, a ja czasem tak i czasem tak, to pewnie sami juz nie wiedzieli :) Z ludzmi jakos sie dogaduje moim broken english.
Potem jak zgasili swiatla to sluchawki na uszy + buddha bary w i-podzie = chill i kimka.
Nim sie obejzalem bylismy nad Bangkokiem, bylo jeszcze dosc slonecznie, pokrycie nieba chmurami ok 30%.
To co sie dzialo po wyladowaniu w nastepnym wpisie.